
Wiem, że większość z Was już odlicza dni do premiery czwartej Obecności. Ale nie zapominajcie, że tuż za nią czai się coś, co może okazać się nowym horrorowym hitem. Wielki Marsz – ekranizacja powieści Stephena Kinga, napisanej jeszcze pod pseudonimem Richard Bachman.
I powiem Wam tak: jeśli to wyjdzie, to wrzesień 2025 spokojnie możemy zapisać jako jeden z najlepszych horrorowych miesięcy ostatnich lat. Oczywiście… pod warunkiem, że ta cała bańka wokół Obecności nie pęknie jak balon i nie zostawi nas z rozczarowaniem.
Ale dobra – skupmy się na Marszu. Bo to nie jest historia o demonach, nawiedzeniach czy jump scare’ach. To opowieść o ludziach wrzuconych w grę, w której jedyną nagrodą jest… przeżyć krok dalej niż wszyscy inni. Brzmi dziwnie? Spokojnie, zaraz Wam wszystko opowiem.
Wielki marsz – fabuła filmu

O czym w ogóle będzie ten cały Wielki Marsz?
Wyobraźcie sobie Amerykę niedalekiej przyszłości, gdzie największym sportem narodowym nie jest baseball ani futbol, tylko… oglądanie dzieciaków, jak idą, aż padną trupem.
Co roku organizowany jest Marsz – taki telewizyjny event, w którym pięćdziesięciu chłopaków staje na starcie. Zasady są proste: idziesz albo giniesz. Zwolnisz, zatrzymasz się, spróbujesz oszukać system – bum, kulka w łeb. I tak, krok po kroku, aż zostanie tylko jeden.
A co dostaje zwycięzca? Wszystko. Absolutnie wszystko, czego zapragnie. Do końca życia. To może być kasa, sława, luksus – albo coś tak absurdalnego jak własny Disneyland tylko dla siebie. Zero limitów.
Brzmi jak reality show z piekła rodem? Trochę tak, i właśnie o to chodzi. Organizatorzy zakładają, że w Marszu nie ma miejsca na przyjaźnie czy lojalność – każdy walczy o swoje. Ale wiecie, jak to u Kinga – im dłużej idą, tym bardziej odkrywają swoje prawdziwe twarze, a rywalizacja przeradza się w coś dużo mroczniejszego niż zwykłe zawody.
No i żeby oddać klimat – film kręcono w sposób wyjątkowy, bo chronologicznie. Czyli aktorzy faktycznie szli i szli, dzień po dniu, robiąc po 30 tysięcy kroków na planie. Nic dziwnego, że wyglądają jakby naprawdę byli wykończeni – bo… byli. A to tylko dodaje realizmu całej historii.
Wielki Marsz – Co już wiemy o filmie

Największa różnica między książką a filmem to liczba uczestników – w powieści mamy pełną setkę chłopaków, a w ekranizacji zredukowano ich do pięćdziesięciu. I szczerze? To akurat ma sens. Bo jasne, setka brzmi epicko, ale dla widza w kinie byłoby to nie do ogarnięcia – twarze by się mieszały, nazwiska uciekały, a emocje rozmywały. Pięćdziesiąt to wciąż tłum, ale taki, w którym łatwiej skupić się na konkretnych postaciach i faktycznie zapamiętać, kto jest kim.
No i tutaj dobra wiadomość – patrząc po obsadzie, nazwiska bohaterów zgadzają się z tym, co mamy w książce. Nie zrobiono żadnego myku w stylu: ‘hej, połączmy pięciu chłopaków w jednego, dodajmy mu trochę losowych cech i nazwijmy go inaczej’. Każdy, kto czytał powieść, znajdzie swoje ulubione postaci i rozpozna ich w filmie. To już daje nadzieję, że adaptacja będzie trzymała się ducha oryginału.
A teraz największa niespodzianka – Mark Hamill w roli Majora. Tak, Luke Skywalker, tak, Joker, ale tutaj… najbrutalniejszy sadysta w całej historii. I co najlepsze, Hamill jeszcze parę lat temu chciał iść na emeryturę, odpuścić granie przed kamerą i zająć się tylko dubbingiem. A tu nagle wraca i bierze rolę, którą sam określił jako najbardziej okrutną i sadystyczną w swojej karierze. No to jeśli ktoś się zastanawiał, czy Major zrobi wrażenie – to odpowiedź macie gotową.
Czym był marsz w powieści Stephena Kinga?

Wyjaśnijmy sobie, czym w ogóle był ten cały Wielki Marsz w książce Stephena Kinga. To nie jest jednorazowa akcja ani eksperyment – Marsz odbywa się co roku, cyklicznie, ale nikt tak naprawdę nie wie, kiedy się zaczął i kto wpadł na ten pomysł. On po prostu jest – wpisany w system, zaakceptowany przez społeczeństwo, jakby to była normalna tradycja.
Do udziału chłopcy zgłaszają się sami – dobrowolnie, świadomie, wiedząc, że szanse na przeżycie są praktycznie zerowe. Dlaczego to robią? Jedni chcą sławy, inni marzą o nagrodzie, jeszcze inni po prostu szukają sensu albo adrenaliny.
Bo nagroda jest naprawdę niezwykła – zwycięzca dostaje „nagrodę ostateczną”, czyli wszystko, czego zapragnie do końca życia. Brzmi kusząco? Tylko że w rozmowach między bohaterami wychodzi na jaw, że dawni zwycięzcy wcale nie zawsze byli szczęśliwi. Niektórzy szybko popadali w obłęd, inni nie potrafili odnaleźć się w nowym życiu, jeszcze inni nie cieszyli się długo, bo coś ich złamało.
Ray Garraty i jego kompani w trakcie Marszu dyskutują o tym często – czy ta nagroda w ogóle jest coś warta, skoro najpierw trzeba przejść piekło i patrzeć, jak ginie dziewięćdziesięciu dziewięciu innych chłopaków? A potem żyć z tym wspomnieniem?
I właśnie w tym tkwi największa groza – w niedopowiedzeniach, w niepewności, w tym, że nawet wygrana jest tu tak naprawdę przegraną. To klasyczny King – nie dostajesz łatwych odpowiedzi, tylko coraz więcej pytań.
Wielki Marsz – bohaterowie powieści

Pogadaliśmy już o samym Marszu, więc teraz przejdźmy do tego, co chyba najbardziej interesuje fanów – do bohaterów. I tu mam dla Was dobrą wiadomość – patrząc na obsadę, widzę, że film trzyma się oryginału. To nie jest tak, że nagle z pięciu różnych postaci skleili jednego ‘nowego bohatera’, jak to czasem bywa w ekranizacjach.
Tu mamy nazwiska i numery startowe dokładnie takie same, jak w książce. I dzięki temu już teraz możemy się pobawić w przewidywanie – kto okaże się kluczowy, kto szybko odpadnie, a kto zapisze się w pamięci widzów najmocniej.
Raymond Garraty (#47)
Raymond to główny bohater książki – chłopak, przez którego oczy poznajemy Marsz. Na początku to zwykły nastolatek, trochę zagubiony, trochę ciekawy, ale w trakcie drogi staje się liderem grupki chłopaków. Zmaga się z wyczerpaniem, wspomnieniami i… samym sobą. Ważne: to właśnie on najwięcej rozmyśla o tym, czym jest Marsz i co w ogóle oznacza wygrana. Nie bez powodu jego rodzice też są w obsadzie filmu – relacja z nimi to mocny punkt historii.
Peter McVries (#23)
Najbliższy przyjaciel Garraty’ego na trasie. Trochę cynik, trochę buntownik, ale dzięki temu świetnie kontrastuje z głównym bohaterem. Raz potrafi rzucić czarnym żartem, a innym razem pokazuje, że naprawdę mu zależy. W książce McVries to postać, która daje widzowi (i czytelnikowi) oddech, ale też zadaje najtrudniejsze pytania o sens Marszu.
Stebbins (#38)
To jeden z najbardziej tajemniczych uczestników. Trzyma się na uboczu, ma dziwne podejście do Marszu i często mówi w sposób, który niepokoi innych chłopaków. W powieści okazuje się, że Stebbins ma swoje sekrety i powiązania z samym Majorem, co czyni go kluczową postacią. Na ekranie to może być największa niespodzianka dla tych, którzy nie znają książki.
Gary Barkovitch (#5)
Gary to przeciwieństwo McVriesa. Wredny, pyskaty, prowokuje innych i od początku budzi niechęć. Typowy „antybohater” Marszu, który bardziej przeszkadza niż pomaga. Ale King nigdy nie robi postaci jednowymiarowych – Barkovitch to też portret chłopaka, który za swoją agresją ukrywa strach i desperację.
Richard Harkness (#49)
W powieści to bardziej postać z tła niż główny gracz, ale razem z resztą chłopaków tworzy obraz różnorodnej grupy. Harkness to przykład uczestnika, który nie wybija się mocno fabularnie, ale jego obecność podkreśla brutalną statystykę Marszu – ktoś ginie, ktoś się męczy, ktoś staje się tłem dla tragedii innych.
Arthur Baker (#6)
Arthur to kolejny z tych, którzy trzymają się bliżej Garraty’ego i jego grupki. W książce symbolizuje młodość i naiwność, przez co jego losy robią szczególnie mocne wrażenie. To jedna z tych postaci, które budzą sympatię, więc widzowie mogą się do niego przywiązać.
Hank Olson (#46)
Olson to taki „każdy z nas” – nie wybija się na tle reszty, ale dzięki temu działa jak odbicie przeciętnego uczestnika Marszu. W rozmowach z innymi ujawnia swoje lęki, marzenia i zmęczenie, więc pełni rolę chłopaka, z którym łatwo się utożsamić.
Collie Parker (#48)
Parker to bardziej pozytywna postać – koleżeński, próbuje utrzymać morale grupy. Ale King nie daje łatwych happy endów, więc ta sympatia zderza się z realiami Marszu. Collie jest ważny, bo pokazuje, jak w takim koszmarze działa przyjaźń i lojalność – i jak łatwo może się załamać.
Curley (#7)
Curley to najmłodszy z ekipy, w książce pełni rolę takiego „chłopca doświadczalnego” – ktoś, kto fizycznie i psychicznie najszybciej odczuwa trudy Marszu. Jego losy w powieści były jednym z tych mocnych ciosów w czytelnika, bo przypominają, że to wciąż dzieciaki, a nie żołnierze.
Major
Major to uosobienie systemu – dowódca, nadzorca, ktoś, kto reprezentuje całą tę okrutną machinę. Chłopcy nienawidzą go, ale jednocześnie traktują jak wszechmocną figurę. W książce Major jest niemal legendą, postacią większą niż życie, a Mark Hamill sam mówił, że to jego najbardziej brutalna rola. Idealny casting.
Ginnie Garraty
Matka Raymonda. W powieści relacja Garraty’ego z rodzicami jest ważnym elementem – to ona pokazuje emocjonalny ciężar tego, że młodzi chłopcy idą na Marsz dobrowolnie, a rodziny… mogą tylko patrzeć.
William Garraty
Ojciec Raymonda. W książce jego obecność jest mniej wyeksponowana niż matki, ale razem tworzą kontekst dla głównego bohatera – bo Marsz nie zabiera tylko chłopaków, zabiera całe rodziny, które muszą żyć z jego konsekwencjami.
Co film może zmienić względem książki?

Spróbujmy teraz pobawić się w spekulacje. Wiemy już, że największa zmiana to liczba uczestników – zamiast setki chłopaków mamy pięćdziesiątkę. I to akurat ma sens, bo w kinie trudno ogarnąć tylu bohaterów, a tu przynajmniej będzie można się skupić na kilku wyrazistych postaciach.
Ale co jeszcze mogą zmienić? Stawiam, że pojawi się więcej wątków rodzinnych – mamy w obsadzie rodziców Garraty’ego, więc na pewno zobaczymy jego dom i kontrast: syn walczący na trasie i rodzice patrzący w telewizor. Do tego Major – w książce bardziej symbol systemu, a tutaj, skoro gra go Mark Hamill, to jestem pewien, że zrobią z niego większego złola, może nawet showmana, który nakręca całe widowisko.
Eliminacje też pewnie będą bardziej widowiskowe – King pisał to dość sucho, a kino kocha slow motion, dramatyczne spojrzenia i muzykę podkręcającą emocje. No i finał – w powieści to czyste niedopowiedzenie, typowy King, ale mam przeczucie, że filmowcy nie wytrzymają i dadzą nam jakąś bardziej konkretną odpowiedź.
Może zobaczymy, co zwycięzca faktycznie wybiera? A może zrobią twist i zmienią losy bohaterów? W każdym razie – to będzie ciekawe starcie między wiernym duchem książki a hollywoodzką potrzebą widowiska.
Powiem Wam szczerze – nie mogę się już doczekać tego filmu. ‘Wielki Marsz’ to powieść, którą przez lata wielu reżyserów próbowało przenieść na ekran, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Romero miał prawa w latach 80., później Darabont, potem kolejne podejścia – i dopiero teraz w końcu się udało. Dlatego wrzesień 2025 roku naprawdę zapowiada się na wyjątkowy horrorowy miesiąc.